Pora podsumować miniony rok pod względem kosmetycznym. W przeciwieństwie do poprzedniego roku wypróbowałam wiele kosmetyków do włosów, ktore przypadly mi do gustu, co mi-niestrudzonej włosomaniaczej testerce nie zdarza się zbyt często. Trafiłam tez na dwa fajne kosmetyki do makijażu, bez których nie wyobrażam już sobie dzisiaj funkcjonowania, a żeby nie było tak milo na koniec pokażę 4 kity.
Jednak od udanych produktów zaczniemy.
- szampon i odżywka Nature Moments od Schauma
To największe zaskoczenie tego roku, bo Schauma do tej pory sprawiała mi więcej szkody niż pożytku. Po ich perłowych szamponach dostawałam łupieżu i świądu, a w tym szamponie z miodem mamy żelową konsystencję, czyli coś co mi bardzo opowiada. Sam szampon świetnie oczyszcza włosy, sprawia, że są lekkie, błyszczące i gładkie, nie powodując przy tym nadmiernego przetłuszczania.
Odżywka natomiast sprawia, że włosy są miękkie, gładkie, łatwo się rozczesują, ale co mi się najbardziej podoba to fakt, że podkreśla delikatny skręt moich fal, niwelując puszenie.
- serum oczyszczające z Bionigree
Często przewijało się na blogach w zeszłym roku, dlatego ucieszyłam się, że i ja mogłam je przetestować. Lubiłam je za pipetę, która pozwalała na precyzyjną aplikację. Po jego nałożeniu czułam chłód i mrowienie, więc miałam wrażenie, że penetruje mi skórę głowy, dzięki czemu wszelkie inne wcierki miały większą szansę, żeby zadziałać.
Po serum włosy były ładnie uniesione u nasady i mniej się przetłuszczały.
- suchy szampon Pantene Volume Booster
To kolejne zaskoczenie ubiegłego roku. Kupiłam go, bo był w promocji, a okazało się, że to najlepszy suchy szampon jaki kiedykolwiek stosowałam. Przede wszystkim nie pozostawia nalotu na moich ciemnych włosach, choć do nich przeznaczony nie jest. Z atomizera wydobywa się przezroczysty spray, jak lakier do włosów. Włosy po nim są świetnie odświeżone, uniesione u nasady, świetnie się układają i wydaje się jakby ich było więcej. Dzięki Pantene nawet drugiego dnia po umyciu mogę je nosić rozpuszczone, co mi się rzadko zdarza, bo zazwyczaj były przyklapnięte i nadawały się tylko do związania.
- żel węglowy Bielenda
Ma miły, arbuzowy zapach i używa się go z przyjemnością, bo mnie jego czarny kolor przyciąga, a nie zniechęca. Nie powoduje podrażnienia ani szczypania oczu. Skórę pozostawia czystą, gładką, oczyszczoną bez uczucia ściągnięcia czy dyskomfortu. Mam wrażenie, że po nim lepiej wchłaniają się wszelakie kremy i sera.
- pianka do mycia ciała od Nivea
Przede wszystkim spodobała mi się konsystencja musu, która jest bardzo lekka i puszysta i z przyjemnością się jej używa. Myje i jednocześnie pielęgnuje ciało. Po jej użyciu jest gładkie, miękkie, nie wysuszone i użycie balsamu nawilżającego nie jest niezbędne. To taki czaso- i kąpieloumilacz, który fajnie mieć w swojej łazience.
- rozjaśniacz do podkładu Kobo
Nie wiem jak ja do tej pory bez niego się obchodziłam. Standardem jest, że większość podkładów jest dla mnie za ciemna, więc obecność rozjaśniacza to od pewnego czasu u mnie konieczność. Dzięki niemu mogłam znowu zacząć używać podkłady, które do tej pory używałam sporadycznie albo tylko po zastosowaniu samoopalacza. Rozjaśniacz dodany do fluidu w proporcji 1:1 wyraźnie zmienia jego odcień na 1-2 tony jaśniejszy, nie zmieniając jednocześnie właściwości. Nie wiem jednak czy go jeszcze spotkam, bo to chyba jakaś wersja limitowana była.
- eyeliner w pisaku z FM Group
Dzięki niemu polubiłam rysować kreski na górnej powiece. Wychodzą precyzyjne, równe, już za pierwszym pociągnięciem. Nie rozmazuje się, ani nie blaknie w ciągu dnia.
Przechodzimy do rozczarowań. Nie są to produkty, które zrobiły mi krzywdę, ale po prostu spodziewałam się po nich o wiele więcej, a tymczasem zawiodło mnie ich działanie.
- peeling cukier trzcinowy & sól morska z Organic Shop
W peelingu zawiodła mnie zarówno konsystencja, która jest glutowata, nie da jej się ładnie rozdzielić i zawsze gdzieś ląduje na wannie, jak i jego działanie. Nie działał dobrze jako peeling, tj. nie ścierał naskórka, był zbyt delikatny, właściwie to bardziej się pienił i mył niż peelingował.
- maska z zieloną glinką z Elseve
Zawiodłam się na niej bardzo i żałuję, że tak długo na nią polowałam. Przede wszystkim ciężko ją rozprowadzić na suchych i długich włosach. Nie zauważyłam ani zmniejszenia przetłuszczania ani uniesienia włosów u nasady. Dodatkowo jest mało wydajna, a cena do pojemności i wydajnośći dosyć wysoka.
- peeling truskawkowy z Biolove
To z kolei mocny zdzierak, aż za mocny. Skóra po jego użyciu była zaczerwieniona i podrażniona. Samo używanie było nieprzyjemne i trochę bolesne. Przeszkadzał mi też tłusty film który zostawiał-musiałam po nim użyć jeszcze raz żelu pod prysznic, a zazwyczaj peeling stosuję już po umyciu się.
- krem BB z Garniera z minerałami
Miał być alternatywą dla tradycyjnego podkładu w dni kiedy nie zależy mi na super wyglądzie. Niestety, na nim też się zawiodłam. Niestety, głównie na kolorze, który niby jest przeznaczony dla jasnej cery, a jest o wieeeele za ciemny. Moja twarz wygląda na pomarańczową i mocno odcina się od szyi. Nie matowi, nie zapobiega błyszczeniu, nawet dokładanie kolejnych warstw pudru matującego nie ratuje sprawy.
Dodatkowo jest rzadki i zawiera w składzie Alcohol Denat.
No, podsumowanie zakończone. Planuję jeszcze dwa posty dotyczące kosmetyków z ubiegłego roku, ale to będą zestawienia, więc mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu i że uda mi się je opublikować jeszcze w tym tygodniu.
Znacie powyższe kosmetyki? Jaki był Wasz największy hit lub kit minionego roku?
P.S. Przepraszam za takie zdjęcia-każde z innej bajki, ale te kosmetyki już dawno zużyłam, a coś musiałam pokazać:)